Może i tytuł jest mocny, ale właśnie taki miał być. Wracam wspomnieniami do mojej rehabilitacji i dopiero teraz, tak, po czasie, a dokładnie po 8 latach, zaczynam rozumieć czemu tak to wszystko się potoczyło i skończyło. Absolutnie tym wpisem nie zamierzam zaprzeczać, czy zapominać o pomocy z góry. Ona miała niezwykłą moc - moim zdaniem. Ale też myśląc bardzo przyziemnie, mam wrażenie, że rolą tego wsparcia było to, że trafiłem tam, gdzie trafiłem. Ale teraz zacznę niczym w strategii Kurta Vonnegutha (gdzie wszystko zaczyna się od celu, do którego chce się dotrzeć, a więc jakby od końca) od momentu mojego wypisu. Nastąpił on niemal równo w 3 miesiące od czasu mojego wypadku (brakowało do tego jednego dnia). Wypuszczający mnie do domu lekarz dodał, że osoby z takim urazem jaki ja miałem, a więc stłuczenie pnia mózgu dochodzą do mojego stanu nie w trzy miesiące od samego zdarzenia, jak miało to miejsce w moim przypadku, ale po trzech latach! I takie szczęście dotyka niecały 1% osób z tym urazem. Wtedy zrozumiałem, dlaczego moi rehabilitanci mówili, że powinienem być wpisany do księgi rekordów Guinessa.

Ale dzięki czemu tak się stało? Każdy mógłby powiedzieć, że wszystko dzięki ustawionemu planowi rehabilitacji. Owszem, zapewne też, ale nie tylko! Do tego, żeby sprawnie i skutecznie się rehabilitować niezbędna jest tzw. czysta głowa. A więc bez żadnych obciążeń, bez zbędnego myślenia o tym, że ktoś lub coś zostało co trzeba dopilnować, bądź zrobić. Tą głowę niczym nie obciążoną możemy uzyskać dzięki pomocy psychoterapeutów, którzy w tych kwestiach się specjalizują. U mnie proces rehabilitacji przebiegał w ten sposób, że ćwiczenia ogólnorozwojowe były przeplatane  z tymi, które miały mi pomóc pod względem psychologicznym, ale nie tylko. W każdym razie tak, że tę całą energię i wysiłek poświęcony na ten pierwszy typ ćwiczeń mogłem przeplatać jakby ze swoistym odpoczynkiem od wysiłku fizycznego. Po prostu wtedy kiedy pracowały mięśnie odpoczywała głowa, i na odwrót. Moim zdaniem jedna rzecz jest bardzo ważna. Chcąc dojść, czy też wrócić do dawnej sprawności fizycznej nie uda Nam się tego osiągnąć, bez wcześniejszego ustawienia sobie wszystkiego w głowie, a więc min tego, żeby nie wracać do przeszłości - zamknijmy za sobą wszystkie drzwi. Wypadek, czy też jakieś inne zdarzenie już było i nie mamy na to wpływu, czasu nie cofniemy. Więc nie obwiniajmy o to siebie, czy też innych. Tak już się stało. Od teraz dla Nas powinno się liczyć tylko jedno - przyszłość. Jej jednak nie osiągnięmy bez teraźniejszości, bez codziennej, czasami niemal wręcz morderczej walki. Wiecie, ja wiem co to znaczy, kiedy za przeproszeniem pot cieknie po tyłku. Gdy raz wejdziesz już na tę drogę wiodącą Cię do powrotu do dawnej formy, to nie ma z niej już odwrotu. Nieależnie jak ciężka by ona była, ile bólu byś na niej napotkał, idź nią dalej! A w chwilach zwątpienia, myślenia po co mi to, bądź myślach, że to nie dla mnie, przypomnij sobie po co podążasz tą drogą, spójrz na jej koniec, na to, do czego chcesz dotrzeć. Odpowiedz temu głosowi, który być może słyszysz, a który mówi Ci, że nie dasz rady, bądź że to nie Twoja ścieżka, powiedz mu żeby spadał, lub może cokolwiek innego, nawet ostrzejszego jeśli uznasz to za stosowne. A Ty idź tą drogą! I nawet nie myśl o tym, żeby z niej zboczyć.

DO DZIEŁA!!!

P.S. I taki sposób na rehabilitację, na dochodzenie do siebie polecam - po to jest ten wpis